Atak Gazety Wyborczej na ks.T.Isakowicza-Zaleskiego i Kresowian
Cmentarz w Porycku na Ukrainie
Cmentarz w Porycku na Ukrainie, na którym pochowani są Polacy zamordowani przez Ukraińców w 1943 r.
autor zdjęcia: Piotr Kowalczyk

Strach przed świadkami Wołynia

Czy „Gazeta”, porównując ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego do Eriki Steinbach, twierdzi, że II RP była tożsama z Generalnym Gubernatorstwem? – zastanawia się Jan Żaryn

RZ: Czy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który walczy o pamięć o pomordowanych na Wołyniu Polakach, nie odgrywa u nas roli podobnej do Eriki Steinbach w Niemczech, walczącej tam o pamięć o wypędzonych Niemcach?

Jan Żaryn: Ksiądz Isakowicz-Zaleski przypomina o zbrodni ludobójstwa, która miała miejsce głównie na Wołyniu, a także na terenach całych Kresów Południowo-Wschodnich II Rzeczypospolitej. A więc na terenach, które Polacy własną krwią wywalczyli. Nie byliśmy tam okupantami, jak wypędzeni później Niemcy w Polsce, lecz gospodarzami odrodzonego i niepodległego państwa. Co nie znaczy oczywiście, że to państwo nie pozostawało w konflikcie z sąsiadami, a także mniejszością ukraińską, której część elity politycznej nie miała ochoty pozostawać w granicach Polski. „Gazeta Wyborcza”, porównując ks. Isakowicza-Zaleskiego do Eriki Steinbach, być może nieświadomie – tego nie wiem, uznaje chyba, że II RP była tożsama z Generalnym Gubernatorstwem czy też komisariatami Rzeszy na Wschodzie.

„Gazeta” zarzuciła ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu, że tak jak pani Steinbach widzi tylko prawdę niemiecką, tak on widzi tylko prawdę polską. Że nie uwzględnia okoliczności historycznych.

Ks. Isakowicz-Zaleski nie jest historykiem z wykształcenia, jest za to osobiście zaangażowany w to, co się działo na Kresach Południowo-Wschodnich, ponieważ dotyczyło to jego bliskiej rodziny. Dlatego uważam, że ma pełne prawo do swojej subiektywnej wizji rzezi wołyńskiej. To tak jakbyśmy zarzucali świadectwom żydowskim, że opowiadają jednostronnie o Holokauście. Opowiadają o tym w ten sposób, ponieważ zostali w sposób brutalny i bezpośredni tą zbrodnią dotknięci.

Może więc ks. Isakowicz-Zaleski, podobnie jak Żydzi, jest jednak w pewien sposób jednostronny?

Badania historyczne prowadzone choćby przez państwa Władysława i Ewę Siemaszków, a także grono innych kompetentnych naukowców jak prof. Władysław Filar czy prof. Waldemar Rezmer, potwierdzają w pełni świadectwa ofiar i ich rodzin, w tym ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Ustalenia dokonane na podstawie dokumentacji Delegatury Rządu na Kraj czy dokumentacji Armii Krajowej z tamtego regionu pokazują, że znaczna część polityków i dowódców ukraińskich dotknięta odmową ze strony Niemiec utworzenia samodzielnej Ukrainy chciała wykorzystać sytuację geopolityczną i okupację niemiecką tych terenów, by zrealizować akcję czystki etnicznej, od końca 1942 r. (czyli po likwidacji gett przez Niemców) wymierzoną w mniejszość polską zamieszkującą w wioskach i małych miasteczkach. Warto dodać, że akcja ta w latach 1942 – 1945 z nasileniem w lipcu 1943 r. na Wołyniu od początku miała znamiona akcji systemowej, w pełni przemyślanej, a następnie wykonanej zgodnie z planem. Pacyfikowano od wschodu do zachodu, wieś po wsi, a ludność łącznie z kobietami i dziećmi w koszmarny sposób mordowano. Do dziś te opisy zbrodni budzą zgrozę: obcinanie kończyn, piersi i pośladków, rzucanie noworodkami o ściany, wkładanie zardzewiałych prętów w odbyt itd. Wreszcie podpalanie całych wiosek, by pozostali przy życiu nie mieli gdzie wracać. Straszne.

Tyle że Polacy na Wołyniu nie pozostawali Ukraińcom dłużni.

To prawda. Akty samoobrony Polaków, które wystąpiły w związku z doświadczeniem zbrodni ludobójstwa ze strony nacjonalistów ukraińskich, w tym UPA, wzmagały się z roku na rok. Ale te akty samoobrony były wywołane ludobójstwem ze strony ukraińskiej, więc nie wolno mylić kolejności zdarzeń. Próba przyrównywania zbrodni ukraińskiej do odwetowych nawet aktów AK na tamtych terenach jest myleniem zjawisk historycznych i niepatrzeniem na historię przez pryzmat ciągów przyczynowo-skutkowych, lecz przez jakiś pryzmat ideologiczny. W sumie na samym tylko Wołyniu zginęło ok. 60 tys. Polaków, na całym tym obszarze ponad 100 tysięcy. Należy też pamiętać o Ukraińcach „sprawiedliwych”, którzy mimo nacisków otoczenia chronili Polaków (często z rodzin mieszanych) przed nosicielami czystek. Romuald Niedziełko stworzył ich imienną listę, obejmującą ponad 500 nazwisk.

Dlaczego postulaty ks. Isakowicza-Zaleskiego budzą dziś takie emocje? Przecież nie domaga się on odszkodowań, walczy jedynie o pamięć poległych i o to, by nazywać rzeczy po imieniu. Nie powinno to budzić kontrowersji, zwłaszcza wśród Polaków.

Problem polega na tym, że w latach 90. państwo polskie zostawiło tę część Polaków, którzy przeżyli zbrodnię wołyńską samym sobie, nie wspierając naturalnego dążenia ludzi do okazania im najmniejszego współczucia i prawa do sprawiedliwości. A właśnie obowiązkiem państwa jest nie tylko tych ludzi honorować, ale i przekazywać pozostałym Polakom wiedzę, aby mogli się utożsamić z tamtą tragedią. Przypomnę także, że m.in. dzięki takim instytucjom jak Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z Andrzejem Przewoźnikiem na czele udało się w ostatnich latach wykonać olbrzymią pracę dotyczącą próby upamiętnienia na tamtych terenach tysięcy miejsc spoczynku polskich pomordowanych. Do tego dobrego ogródka można wrzucić działania IPN, m.in. konferencję, która miała miejsce w 65. rocznicę ludobójstwa na Wołyniu (czyli rok temu), która pokazała, że można mówić językiem historycznym o tych dramatycznych czasach i z której to konferencji jest przygotowywany materiał – lada miesiąc ukaże się w księgarniach.

Jednak w odróżnieniu od środowisk samych poszkodowanych czy środowisk stricte historycznych, ks. Isakowicz-Zaleski jest postacią medialną, znaną, z większą siłą dotarcia do opinii publicznej. I to jest największa jego wada. Dopóki środowisko Kresowian było przytłumione i media się nim nie interesowały, dopóty sprawy rzekomo nie było. Ks. Isakowicz—Zaleski tę sprawę nagłaśnia i tym samym staje w poprzek pewnego rodzaju poprawności politycznej.

Na czym miałaby polegać taka poprawność polityczna?

Pewne kręgi intelektualne próbują w sposób fatalny dla polskiej racji stanu uzależniać dzisiejsze dobre relacje polsko-ukraińskie od przekłamania dziejów II wojny światowej w aspekcie relacji polsko-ukraińskich. Tworzy się atmosferę, w której mówienie prawdy o historii relacji polsko-ukraińskich utrudnia przyjaźń z punktu widzenia wspólnych interesów politycznych. Trzeba ewidentnie dawać stronie ukraińskiej do zrozumienia, że historia, jaka była, taka była i będziemy o niej mówić niezależnie od dobrego samopoczucia naszych współczesnych przyjaciół politycznych, ale w żadnym stopniu nie chcemy tego rozpamiętywania traktować utylitarnie jako powodu do utrudniania sobie naszych relacji współczesnych. Nie może strona ukraińska żądać, byśmy sami sobie niszczyli tożsamość narodową tylko dlatego, że komuś z zewnątrz to przeszkadza. Trudno sobie wyobrazić, by np. narodowi żydowskiemu ktoś odmówił prawa do pamiętania o tragicznej przeszłości. Gorzej, że wśród Polaków pojawiają się tacy, którzy tego prawa innym Polakom odmawiają.

W jakim celu ktoś miałby odmawiać innym prawa do pamięci?

Zastanawiam się nad kondycją intelektualną tej części polskiej inteligencji, która – mówiąc potocznie – pozostaje pod wpływami „Gazety Wyborczej”. Jest to wynik pewnej obawy przed rozbudzeniem nadmiernej wrażliwości propolskiej, której efektem, zdaniem niektórych, może być stworzenie olbrzymiego zagrożenia dla narodu polskiego, czyli nacjonalizmu, szowinizmu i wszystkiego, co stanowi rzekomą spuściznę II RP. Jest to o tyle niedorzeczne, że nie mamy żadnego widocznego zagrożenia tworzeniem się rzekomego nacjonalizmu w Polsce, a spuścizny II RP nie musimy się wstydzić. Mamy za to bardzo widoczny upadek postaw patriotycznych. W związku z tym niezauważanie tego, co jest rzeczywistym zagrożeniem, i funkcjonowanie w jakichś wyobrażeniach jest wynikiem nieznajomości społeczeństwa polskiego.

„Polska pamięć ma być tłumiona, a nie rozbudowywana, bo wybuchnie niezdrowy szowinizm z elementami faszyzmu” – to dość patologiczne widzenie społeczeństwa polskiego, zarówno niezgodne z prawdą, jak i świadczące o opinii tego środowiska o Polakach.

Jan Żaryn jest historykiem, doradcą prezesa IPN, profesorem UKSW

(źródło: Rzeczpospolita)