Czy na Ziemiach Zachodnich powinni mieszkać Niemcy? Taka teza pojawiła się w "Wyborczej". Przekraczają kolejną granicę...

opublikowano: 2011-01-03 14:30:31

Katedra w Olsztynie
Katedra w Olsztynie

Tego wywiadu przeprowadzonego w "Gazecie Wyborczej" tuż przed Nowym Rokiem nikt nie zauważył. A szkoda, bo pokazuje nowe trendy w polskim życiu umysłowym.

Dziennikarz Mirosław Maciorowski przepytał profesora Zdzisława Macha. Któż to taki? Wyjaśnia obszerny podpis: "socjolog i antropolog społeczny, dyrektor Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, w latach 80. i 90. badał efekty powojennej migracji ludności z Kresów Wschodnich na ziemie zachodnie. W książce "Niechciane miasta" prześledził losy społeczności przybyłej z wiosek spod Czortkowa w przedwojennym województwie tarnopolskim do Lubomierza, miasteczka leżącego koło Jeleniej Góry, znanego m.in. z tego, że kręcono w nim słynną polską komedię wszech czasów - "Samych swoich".

Rozmowa dotyczy przesiedleńców zza Buga na Dolnym Śląsku i nowej tożsamości tego regionu. Ale tak naprawdę można odnieść wrażenie, że został on przeprowadzony dla paru zdań wybitych na samej górze, choć padają w środku wywiadu.

"Deportacja Niemców z Dolnego Śląska była błędem. Gdyby zostali, nauczyliby przybyszów, do czego służy kanalizacja i maszyny rolnicze. Polscy wypędzeni z Kresów Wschodnich szybciej odtworzyliby swoją tożsamość".

Jestem ostatnią osobą, która broniłaby postępowania władz komunistycznych po drugiej wojnie światowej. Uważam na przykład politykę tych władz wobec autochtonów na Śląsku Opolskim czy na Warmii i Mazurach za tragicznie błędną - nawet jeśli współgrała ona z uprzedzeniami tych, co na te tereny napływali, a nie rozumieli, że ewangelik mający krewnych w Wehrmachcie niekoniecznie musi być wrogim polskości Niemcem. Ale profesor Mach mówi o Dolnym, Śląsku, gdzie problem tożsamości był stosunkowo najprostszy: miejscowi Niemcy bez tożsamościowych komplikacji kontra napływowi Polacy.

Dziennikarz Wyborczej nie odrobił w tym momencie podstawowej lekcji. Bo powinien zapytać swojego rozmówcę, jak sobie taką wymarzoną koegzystencję wyobraża.

Po pierwsze, czy była ona w ogóle fizycznie możliwa? Czy tych, którzy przyjeżdżali i tych, którzy tam już byli, można było pomieścić. Czy dla jednych i drugich starczyłoby ziemi, domów? Bez wyjaśnienia tej sprawy cała hipoteza robi wrażenie intelektualnej ekstrawagancji. A przypomnę, to nie Polacy zza Buga i z innych regionów zgotowali sobie los przesiedleńców, a brutalna gra mocarstw.

Po drugie, czy było to możliwe z punktu widzenia czystej psychologii? Przecież to czas wielkiej nienawiści wobec Niemców, którzy dopiero co zgotowali nam krwawą łaźnię. Dziś ta nienawiść może razić, tylko że to absolutnie ahistoryczne podejście. Trzeba było żyć w tamtych czasach i popróbować niemieckiej okupacji. Była ona trochę mniejsza wśród Wilniuków niż wśród przybyszów z innych części Polski, ale po pierwsze nie sami Wilniucy tam przybywali, a po drugie, ogólne poczucie krzywdy zaznanej od Niemców łączyło cały polski naród. I było wyjątkowo trwałe. Nie cierpię Władysława Gomułki, ale akurat w tym przypadku on nie tylko straszył rewanżystami. On się ich naprawdę bał. I miał powody.

Sam profesor Mach pisze w innym miejscu, że napływowi Polacy mieli przez wiele lat poczucie tymczasowości. Nie inwestowali tyle ile mogli w swoje domy i gospodarstwa, nie przywiązywali się, bo uważali, że jutro ktoś przesunie znowu granice.

Czy to poczucie byłoby mniejsze, gdyby ich sąsiadami byli Niemcy uważający się za prawowitych gospodarzy? Powtórzę raz jeszcze: peerelowskich władz chwalić nie będę. Ale w tej akurat sprawie, jaki miały tak naprawdę wybór? Pole manewru naprawdę niewielkie.

Cały wywód jest miejscami ciekawy, autor trafnie i sugestywnie opisuje cywilizacyjną zapaść tamtych terenów, choć mam wrażenie, że mógłby sobie darować sformułowania typu: "prymitywna polskość". Całkiem możliwe, że tamtejsi nowi ludzie w innym systemie niż nakazowo-rozdzielczy sprawdziliby się lepiej, choć na pewno nie dorównywali wiedzą (na przykład rolniczą), a zresztą i poziomem życia przed wojną niemieckim gospodarzom. Ale teza główna wpisuje się znakomicie w obecną politykę historyczną Niemiec. Czy polski uczony jest (powinien być?) jakoś związany polską racją stanu?