212
209
209
Artur Hajnicz
Artur Hajnicz
Artur Hajnicz, Warszawa, 28.06.2004

Artur Hajnicz, [Heinisch] pseud. Justyn (ur. 1920 we Lwowie, zm. 3 maja 2007 w Warszawie) – dziennikarz, publicysta, specjalista do spraw stosunków polsko-niemieckich.

Studiował matematykę na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, w szkole matematycznej Stefana Banacha, Hugona Steinhausa i Stanisława Mazura (przerwane przez II wojnę światową), a także socjologię i dziennikarstwo (magisterium w Wyższej Szkole Dziennikarskiej w Warszawie). Należał do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej we Lwowie. Po 1941 r. był żołnierzem w armii polskiej Zygmunta Berlinga w ZSRR.

Mając lat czternaście wstąpił do Komunistycznego Związku Zachodniej Ukrainy, bo tak, według niego, nazywała się ta część Polski, w której leżał Lwów, w połowie lat 30-tych ubiegłego wieku. Działał w "komórce ulicznej" w nie byle jakim towarzystwie - jego towarzysze i towarzyszki to był inny świat. Irena Brus, Zofia Naszkowska, Michał Brystygier (syn osławionej później "krwawej Luny" z MBP) to historyczne w Polsce Ludowej nazwiska. Stykał się w swych konspiracyjnych kontaktach organizacyjnych także z samą Luną, co później, po 1944 roku, przyśpieszyło znacznie jego karierę. Cóż się dziwić, taka rekomendacja otwierała mu wszystkie drogi awansu. Przybrał sobie odpowiedni pseudonim: "Grisza", co świadczyło już wówczas o jego orientacji i patriotyzmie prosowieckim. Łącznikiem jego "komórki ulicznej" ze zwierzchnikami z KPZU był osławiony później Adam Schaff.

Młody Hajnicz, czyli "Grisza", otrzymał nie byle jakie polecenie: został komunistyczną "wtyczką" w młodzieżowych organizacjach syjonistycznych we Lwowie. We wrześniu 1939 roku, po agresji III Rzeszy Niemieckiej i Związku Sowieckiego na Polskę, "Grisza" otrzymał od władz sowieckich przywilej zorganizowania "Lwowskiego komitetu Międzyszklolengo". Działał w nim razem z Michałem Brystygierem i Jankiem Krasickim, a ich zadaniem było napędzanie polskiej młodzieży gimnazjalnej na przymusowe wiece, organizowane przez sowieckiego okupanta. Został szybko doceniony i wyróżniony przez Sowietów: w styczniu 1940 roku, jako jeden z pierwszych, dostąpił zaszczytu przyjęcia do Komsomołu. Od razu awansował na prestiżowe stanowisko - został zastępcą przewodniczącego Komisji Agitacji i Propagandy Miejskiego Komitetu Komsomołu we Lwowie. To przecież tak, jakby ktoś na terenie okupacji niemieckiej w tym samym czasie był przyjęty do Hitlerjugend i stał się wyższym funkcjonariuszem tej organizacji!

Po wybuchu wojny między nazistowskimi i komunistycznymi sojusznikami znalazł się w głębi Związku Sowieckiego. Od 1944 roku był "oficerem polityczno-wychowawczym" w armii Berlinga. Kurs oficerski w jego przypadku trwał zaledwie sześć tygodni, ale dla młodych, zdolnych ludzi z taką polityczną "podgotowką" w Komsomole był to okres wystarczający do nauki. Wtedy też pojawiło się obecne brzmienie jego nazwiska: Hajnicz. Z ludowym, komunistycznym wojskiem był związany przez cały okres stalinizmu w Polsce, do 1955 roku. Pełnił różne, coraz wyższe funkcje, rozpoczynając od kierowania "grupą ochronno-propagandową" podczas referendum w 1946 roku (ktoś musiał przecież stworzyć odpowiednie warunki do sfałszowania jego wyników). Później był szefem Wydziału Propagandy w Zarządzie Polityczno-Wychowawczym i wreszcie szefem Wydziału Informacji Oddziału II Głównego Zarządu Politycznego. Informacja Wojskowa w tamtym czasie była instytucją jeszcze gorszą od "cywilnej bezpieki".

W okresie największego nasilenia stalinizmu został redaktorem naczelnym gadzinowego "Żołnierza Wolności". Gdy zaczęło się stopniowe "rozliczanie" stalinizmu, partia nie dała mu zginąć. W wojsku był już wystarczająco skompromitowany, ale mógł przecież zostać, jako propagandzista, cywilnym dziennikarzem. I tak się stało. W 1955 roku został kierownikiem działu w "Życiu Warszawy", dochodząc w tej gazecie do stanowiska zastępcy redaktora naczelnego. Pozostał tam na tym stanowisku aż do 1973 roku. Nie odczuł zatem czystek partyjnych w marcu 1968 roku, a pismo to, współkierowane przez niego, aktywnie włączył się do "kampanii antysyjonistycznej". Cały czas był też oczywiście członkiem PZPR.

Artur Hajnicz rozpoczął "drugą młodość" podczas zrywu... "Solidarności”. W 1981 roku NSZZ "Solidarność" wywalczył wreszcie u władz swe własne pismo: "Tygodnik Solidarność". Jego redaktorem naczelnym został Tadeusz Mazowiecki , uznawany wówczas za katolickiego opozycjonistę, który w okresie stalinowskim był redaktorem naczelnym "Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego". Już wówczas miał on niezłe rozdwojenie jaźni, Potępiał w najbardziej obrzydliwy sposób biskupa Czesława Kaczmarka i służył władzy ludowej na tym stanowisku, jak tylko mógł. Mazowieckiemu ta cecha - serwilizm wobec komunistów - utrwaliła się tak bardzo, że w 1968 roku, już po inwazji na Czechosłowację przemawiał jako posłuszny poseł w komunistycznym sejmie: "Wysoka Izbo! Zasadą ustrojową jest w Polsce socjalistycznej założenie, że kierownictwo polityczne sprawuje Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Na uznaniu tej zasady i my opieramy swą działalność".
Mazowieckiemu więc w "Tysolu" dodano do pomocy jeszcze większego fachowca od propagandy: Hajnicz został bowiem sekretarzem redakcji. Po 1989 roku, gdy "Tysol" został odtworzony, ponownie pod kierownictwem Mazowieckiego, natychmiast ponownie znalazł się w nim pułkownik Hajnicz.

Pasją Hajnicza była jednak większa polityka, załatwił więc sobie odpowiednią do tego celu, nie tylko prestiżową, posadę: został dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych przy Senacie RP. Można chyba powiedzieć, że jego droga życiowa była prosta: od "Międzynarodówki" do... międzynarodówki. Jako "fachowiec" był niezwykle czynny, uczestniczył bowiem w wielu delegacjach zagranicznych Senatu, a wiadomo, senatorowie, jako niezbyt doświadczeni w tym zakresie, musieli się na kimś oprzeć. Tym oparciem stał się dla nich płk Artur Hajnicz "Grisza".

Hajnicz zabłysnął od początku jako specjalista od spraw niemieckich, stając się rzecznikiem proniemieckiego lobby w III RP. Nasi zachodni sąsiedzi szybko to docenili - musiał mieć odpowiednie zasługi w tym zakresie, otrzymał bowiem, jako jeden z pierwszych w Polsce, najwyższe odznaczenie niemieckie: Wielki Krzyż Zasługi z Gwiazdą Orderu Zasługi. Znamienne też było uzasadnienie ze strony ambasadora Niemiec, który powiedział, że Hajnicz działa "z dala od świateł życia publicznego". Po kilku latach pracy w Ośrodku Spraw Międzynarodowych przy Senacie RP Hajnicz przeszedł do "Polskiej Fundacji Robera Schumanna". Wyspecjalizował się tam w zagadnieniu zwanym "przymusowym wysiedleniem ludności niemieckiej" po wojnie z Polski. Niemcy wiedząc, że po wejściu Polski do UE będą mieli mocne podstawy w europejskim "prawie" do żądania i otrzymania odpowiednich odszkodowań i rekompensat. Do tego potrzebni są jednak także sojusznicy w Polsce, na początek - w odpowiedniej propagandzie. W 1995 roku Hajnicz pytany publicznie, czy Polacy powinni przeprosić Niemców, odpowiedział bez ogródek, że: "do wypowiedzenia takich słów nie jest jeszcze przygotowywane polskie społeczeństwo". Należy to rozumieć, że takie przygotowania trwają i Hajnicz znowu robi "podgotowkę", a praktykę w robieniu propagandy ma od kilkudziesięciu lat, choć zmieniają się mocodawcy.

Publikował ponadto m.in. w periodykach: "Aussenpolitik", "Więź", "Unia&Polska", "Polska w Europie", "Polski Kalendarz Europejski", "Rocznik Polsko-Niemiecki", "Rzeczpospolita".